W tegoroczne wakacje postanowiliśmy złamać
tradycję i zamiast w gorące tropiki, dzikie plaże, all inclusive w *****
hotelach :) udaliśmy się w regiony wschodniej Polski nad piękne i czyste
jezioro Białe. To był dobry wybór, ponieważ mimo nieciekawej pogody podczas
pierwszych dni pobytu w ogóle się nie nudziliśmy.
Gdy temperatura lipcowego dnia sięgnęła 20
stopni ;/, wybraliśmy się na zwiedzanie Lublina – aura całkiem ok na bardzo
długi spacer po mieście: gdy kropiło, chowaliśmy się w malowniczych bramach
Starego Miasta, gdy energia spadała, akumulatorki ładowaliśmy w „Pożegnaniu z
Afryką” przy pysznej kawie z „pomarańczowym prądem” (rumem :)) oraz pałaszując
kajmakowe ciasto dnia.
Gdy natomiast trzeba było wrzucić coś na
ząb, staraliśmy się zasmakować regionalnych, historią owianych specjałów w
niewielkiej restauracyjce, przywołującej dawne dzieje Lublina. Gęsie wątróbki
na słodko z opiekanymi ziemniaczkami zniknęły z mojego talerza w mgnieniu oka,
rosołek Córcia siorbnęła jednym tchem, a M. pierś panierowaną w cieście (jak to
danie wiąże się z przeszłością, hm.. nie wiem. Wiem tylko, że w większości
restauracji musem pojawiają się dania, które zaspokajają podniebienia również
tych najmniej otwartych na nowe, kulinarne doznania :) ) wszamał
jednym tchem.
Podsumowując naszą wyprawę – Lublin to
spokojne, bardzo malownicze miasto z przepiękna Starówką, miejscami
przerażający, w większości urzekający. Nie bez kozery Pani Kuchenne Rewolucje
otworzyła tu swój interes :) , kusząc ofertą już po przekroczeniu Bramy
Krakowskiej, symbolu Lublina. Córci również się podobało, szczególnie na
fundamentach kościoła Św. Michała, gdzie skakała z kamienia na kamień, od czasu
do czasu odwracając się w stronę obiektywu i uroczo pozując do zdjęcia.
Nie poznaliście jeszcze tego regionu?
Warto wpaść tu na chwilę :)