czwartek, 30 maja 2013

Fashion Designer Awards

Karolcia ponownie sprawiła mi nie lada niespodziankę :D  Dzięki Niej mogłam uczestniczyć w Gali Fashion Designer Awards.
Modowe eventy nie znają takiego słowa jak punktualność, a godzinę na zaproszeniu można byłoby nie zamieszczać, bo i tak na nią nikt nie zwraca uwagi, traktuje chyba jako element graficzny. Feszyn eventy zatem rozpoczynają się z minimum dwugodzinnym poślizgiem więc wszyscy, pojawiający się o czasie bez towarzystwa, mogą się nudzić… Mi i Karo na szczęście to nie grozi, zawsze mamy o czym pogadać więc czas oczekiwania na rozpoczęcie minął błyskawicznie.
Pojawia się prowadząca Galę… Po krótkim (na szczęście) wystąpieniu, w którym usłyszeliśmy temat kolekcji, jakim był Paryż, po krótkim filmie, w którym zobaczyliśmy migawki, które każdemu nieodzownie kojarzą się z Francją, wkraczają na scenę modelki…
Młodzi projektanci to niezwykle utalentowane osoby, którzy, będąc na początku drogi, posiadają swoją nieskażoną wizję mody – nieskażoną trendami, uniwersalizmem. Indywidualność i niepowtarzalność to ich cechy szczególne. Każdy z pokazów miał swoją unikalną duszę, spójność kolekcji była również nieodzownym elementem każdej prezentacji.
Byłam niesłychanie poruszona każdym z projektów. Ciekawe formy, unikalne konstrukcje, idealnie dopasowane do projektu materiały , do tego dobra muzyka sprawiały, że pokazy chłonęłam z przyjemnością. Zdjęcia, jak zwykle, nie są dobrej jakości, muszę koniecznie zainwestować w aparat ;]

Paris Paris
 


Na FDA mieliśmy również przyjemność obejrzeć najnowszą kolekcję zeszłorocznej laureatki - Zuzy Szamockiej.




niedziela, 26 maja 2013

Warszawa z siodełka


To była, jak na razie - jedna z najlepszych decyzji życiowych i, można powiedzieć – interes życia: zakup używanego roweru i nowego osprzętu do wożenia Słodzinki – razem cztery stówy (och :)!!!).
Od około miesiąca, korzystając z tych niedrogich nabytków do przemieszczania się, zwiedzamy Warszawę, przemierzając je j uliczki, wyboje, łąki w środku miasta, parki, osiedla czy chodniki rowerami, mijając mnóstwo pięknych, intrygujących miejsc, które totalnie zmieniają postrzeganie stolicy.
Nie dość, że piękna, to, mogłoby się wydawać, wcale nie taka duża – z Mokotowa na Podzamcze, z 10-ciominutowym przystankiem na placu zabaw oczywiście – ok 40 min do celu, jakim był Park Fontann. Podobny czas zajęła nam podróż na Saską.
Zwiedzanie miasta, odkrywanie jego tajemniczych miejsc, poznawania nowych, odwiedzania starych, znajomych rejonów to nie jedyne korzyści z jazdy. Do kolejnych śmiało zaliczam inne wymierne, mianowicie: poprawa kondycji, pupka nieco w górę, brzuszek lekko twardy, dziecko szczęśliwe, facet przy boku – nic tylko jeździć, zwiedzać, spędzać wspólnie czas i zajadać lody gdzie popadnie (nasze ulubione w cukierni Antolak :D).
Zachęcam do rowerowych wypraw, zobaczcie, jak w Wawie jest pięknie! 














 
 
 
 
 













 

wtorek, 21 maja 2013

"Wielka moda"

 Dziś Karolcia mnie zaskoczyła :D Znamy się od niedawna, ale wiemy o sobie już dużo. Karolcia na przykład wie, że bardzo lubię ciuchy więc często robi mi przemiłe niespodzianki, zapraszając  na pokazy „wielkiej mody”. Karolcia, z ramienia pewnej firmy obuwniczej, przeprowadza wywiady z gośćmi pokazów – znanymi twarzami – im bardziej znane i im młodsze, tym lepszy kontęt :)
Chwilkę temu wróciłam z Soho Factory – wyjątkowe miejsce, awangardowa przestrzeń dla kultury i biznesu. Miejsce przepełnione sztuką, interesującym designem, smakami i zapachami dobrej kuchni.
Chwilkę temu uczestniczyłam w arcyważnym wydarzeniu świata pustki i lansu, jakim był pokaz duetu Paprocki i Brzozowski. Postanowiłam czym prędzej popełnić wpis, by kontęt nie uciekł :) więc chętnie, jak każdy uczestnik artystycznego wydarzenia, skomentuje to, czym uraczył nas owy znany duet projektantów.
Paprocki i Brzozowski to marka, którą cechuje zamiłowanie do klasyki, ekstrawagancji, luksusu. Duet najchętniej projektuje rzeczy wieczorowe – suknie, sukienki koktajlowe, bądź „modę biurową”- garnitury, spódnice w zestawieniu z koszulami, bluzami. Co Panowie pokazali dziś? Oczywiście to, co Ich cechuje – klasykę w lekko nowoczesnym wydaniu – tradycyjne kroje urozmaicone suwaczkami, „falującymi” dekoltami , gdzieniegdzie ciekawe materiały, faktury, cekinowe wstawki. Kolekcja podzielona na cztery (bądź pięć :) Nie wiem, czy widziałam wszystkie, ponieważ walczyłam z aparatem) tematyczne prezentacje kolorystyczne: biel i jej odcienie, szarość z niebiesko-chabrowymi odcieniami, „biurowy look” z dominującą czernią i musztardowymi akcentami oraz iście wieczorowo-galowy szyk. Powściągliwe, trochę nudne, typowe projekty do noszenia na co dzień oraz na wyjątkowe okazje z pewnością przypadną do gustu zarówno dwudziestkom, jak i paniom 40+ - duet chyba chce z kolekcją trafić do jak najszerszej grupy odbiorców (na wybiegu pojawiali się również mężczyźni).
Podsumowując – przestrzał wiekowy spowoduje, że ciuszki będą się sprzedawać, a Panom na pewno dużo do sakiewki wpadnie :) Z niecierpliwością czekam na zdjęcia paparazzo, projekty pewnie będą inaczej wyglądać, chętnie skonfrontuję to, co widziałam na własne oczęta ze zdjęciami z pierwszych stron portali… A tymczasem, paczcie to! :)





niedziela, 12 maja 2013

W żołnierskim szyku trochę o sobie i troszkę o ciuchach


Jestem córką wojaka, pół męskiej części rodziny to zawodowi żołnierze – umiłowanie do military stajl mam zatem po rodzinie :).
Czy obecnie obowiązuje, nie wiem – nie jestem niewolnicą trendów. W mojej szafie wisi sobie kurteczka moro (nabytek wyszperany w boxie dziecięcym w łachsklepie :)), którą chętnie narzucam do codziennych, luźnych stylizacji. Wyobrażam ją sobie również w wydaniu bardziej formalnym – sukienka, obcas… Chętnie zaprezentuję Wam taką stylizację, przede mną kilka wysublimowanych imprez, na które będę musiała pokombinować z okazjonalnym lookiem :D
W sumie każdy ciuch, jaki widać na zdjęciu, to perełeczki z lumpka. Tu pozwolę sobie na małą dygresję:
Lumpy to miejsce, gdzie oprócz ciuchów można dodatkowo nabyć wiele umiejętności, np. łowcy detektywa (wyszukiwanie ciuszkowych perełek w materiałowych stosach) czy obserwatora (przyglądanie się „grzebiącym” sąsiadkom, co wynajdują i nie biorą, by następnie rzucić się susem na odłożone przez nie rzeczy). Dlatego żądna przygód i szmatek oczywiście, bardzo często tam ląduje, no bo jak tu nie skorzystać z takiej okazji, by za psie pieniądze obłowić się w unikalne ubrania?

Tak więc, przy okazji pierwszego posta o ciuchach dowiadujecie się, skąd pochodzi lwia część mojej garderoby. Z ogromną chęcią będę się nią chwalić, ponieważ chcę Wam pokazać, jak można się świetnie, niepowtarzalnie ubrać za niewielkie pieniądze w supermarkowe rzeczy.
Na zdjęciach autorstwa trzyletniej Córci prezentuję się ja, Pchełki paluszek, sama Pchełka oraz ptaszyska, uwiecznione na prośbę Ni :).
Moja stajlizacja:
- kurteczka – no name - ze 3 zeta
- tshirt – H&M - zet
- spodnie – Topshop - 11 zeta
- buty – New look - 12 zeta
- torba – Next - to z oryginalnego sklepu, była dosyć droga, ale strasznie mi się spodobała - 40 funciaków
- bryle – Diverse - 10 zeta wyprz
- zegarek – Parfois - prezent
- wisiorek – Rossmann - 20 zeta
A jak Wy odnajdujecie się w military stajlu?

piątek, 3 maja 2013

TXT na dzień dobry



Wiecie co? Wszystko siedzi w naszych głowach. Nasze chęci, plany, marzenia, wizje… Lęki, obawy, strach. Jedni powiedzą: „Pfff… Też mi odkrycia dokonała  ;/”.

Oczywiście przyznaję – żadne odkrycie – prawda stara jak świat, którą wałkują we wszystkich poradnikach, telewizjach śniadaniowych czy genialnych wywiadach, udzielanych przez „celebryckie osobistości”. Prawda tak oczywista, rozrośnięta we wszystkich głowach – Twojej, mojej, Maryśki czy Józka.

Jednak jak realizować te zakorzenione chęci, marzenia, które osiągnęły już wielkość afrykańskiego baobabu, kiedy przecież kapusta nie kwitnie mi w kieszeni – nie stać mnie na trendy szałowe ciuchy z żurnali, osprzęt czy gadżet, umożliwiający realizację mojej pasji (wróć! Pasje? Jakie pasje? Gotowanie? Przecież to mój obowiązek. Ciuchy? Toć każdy się ubrać musi…)

Przecież nie mogę, bo, no właśnie… Bo? Bo starym aparatem nie pstryknę wystrzałowej foty, którą będę mogła pochwalić się na swoim, planowanym od 2 lat blogu. Bo, no przecież mam dzieciaka na głowie, który suszy mi ją bezlitośnie – mama to, mama tamto, nie rób tego, baw się ze mną!! Bo przecież zachrzaniam na etacie, by móc w utrzymać tą małą bestyjkę i od czasu do czasu zafundować sobie waciki z Daglasa czy dołożyć się facetowi do czynszu. Bo muszę posprzątać, ugotować, kiedyś odpocząć, bo co ludzie powiedzą, bla, bla, bla…

W każdym razie, czasem przychodzi ten dzień, kiedy ta pieczołowicie pielęgnowana w przestrzeni mózgowej prawda huknie Twoją makówkę o ścianę i uzmysłowi, że na większego baobaba nie ma w niej już miejsca.

Jak to rozumieć? Otóż następuje przełom - patetycznie mówiąc. Dochodzisz do wniosku, że można, tylko... Trzeba chcieć i zacząć. 
Wtedy łapiesz za swój ledwo żywy aparat, wręczasz go ukochanemu dziecku mówiąc: „Kochanie, zrób mamusi fotę, a później pójdziemy na cucu do sklepu :)”. Wtedy również pstrykniesz fotę daniu, które jest tak pyszne i piękne, że można byłoby go zjeść ze zdjęciem. Wówczas również z dumą pochwalisz się wszystkim pierwszymi w życiu, nieudacznie uszytymi spodniami, bądź znaleziskiem z lumpeksu, na widok którego Twoje koleżanki sikają z zazdrości.

Też mi znowu odkrycie, pomyślisz, jednak jeśli doświadczysz takiego momentu, przyznasz mi rację, że to błaha, niewątpliwa oczywistość może odmienić Ciebie i Twoje postrzeganie świata. Życzę każdemu takiego łomotu. Może Wam w tym troszkę pomogę? :)