środa, 11 grudnia 2013

Święta, święta chrzan i po świętach...

Dzyń dzyń dzwonią dzwonki sań po uszach i po oczach walą wszędzie, głównie w handlowych centrach świata, i żeby to od niedawna… Od listopada już! Ledwo zdążyliśmy przeżyć jedne święto w zadumie, jeszcze nie ochłonęliśmy z emocji mu towarzyszących, a tu każą nam myśleć o kolejnym.
Ja tak nie mogę, tak wcześnie, tak szybko, z jednego w drugie christmas przeskakiwać. Nie popłynęłam z marketingowcami z handlowych centrów, gdy zaczęli mnie do tego namawiać.
Bożonarodzeniowy klimat włączył mi się całkiem niedawno, dopiero niecały tydzień temu. I wiecie, co go uruchomiło? No co? No lawina świątecznych potraw na blogach kulinarnych. Nie prezenty żadne, żadne choinki czy mikołaje z reniferkami, tylko… Jedzenie. Gdy widzę świąteczną potrawę, w mojej głowie zaczynają się dziać niebywałe rzeczy – przenoszę się do chwil wspólnego biesiadowania z najbliższymi przy świątecznym stole. Moja wyobraźnia zaczyna kosztować potrawy goszczące na babcinych stołach, które zawsze, co roku, smakują identycznie jak 2, 5, 15 lat temu, które będą czekać na nas w niezmienionym składzie również teraz, niedługo. Uwielbiam święta Bożego Narodzenia za to, że ciągle pozostają takie rodzinne i bardzo apetyczne :o)
Z jakimi smakami najbardziej kojarzą mi się święta? Babciny sernik – mistrzostwo świata, kluseczki z makiem, zupa z suszonych owoców, śledziki i karpiki. Kolejne dni świąt również uwielbiam, kiedy na stole pojawiają się słynne „koklety mielone” ;o) tradycyjna warzywna sałatka, mega soczyste dewolaje czy… Chrzan, pałaszowany z wędlinami.
I tak, pewnego dnia, będąc w Biedronie, krążąc pomiędzy półkami w poszukiwaniu czegoś, co na obiad o 21:00 by się zjadło, ni stąd ni zowąd mój umysł postanowił odpalić świąteczne wspomnienia i zasugerować, że… Chrzanu smak bym mogła sobie przypomnieć ;0) Zgadza się, przypomnieć, ponieważ chrzan smakowałam ostatnio przy wigilijnym stole rok temu.
Tak więc kupiłam ten chrzan w słoik zapakowany i pojechałam do domu z koncepcją przygotowania sosu chrzanowego do jakiegokolwiek mięsiwa, które znajdę w lodówce.
Indyk był, i rukola ukochana – stały element mej lodówki ostatnio. I ziemniaczki się znalazły, które, równie ostatnio przyrządzam na jeden jedyny tylko sposób (luv ya Marco!! <3 so much!). Tak więc, ze składników takich, powstało raz dwa danie z namiastką świątecznych smaków i aromatów.

Indyk w sosie chrzanowym, pieczonymi ziemniaczkami i rukolą.

Mięsiwo
Filety oprószyłam solą i pieprzem, obsmażyłam po pół minutki z każdej strony na rozgrzanej oliwie z oliwek.

Sos
- pół szklanki bulionu grzybowego ( 1 kostka - gotowca użyłam)
- mała śmietana 18%
- ¾ małego słoiczka chrzanu (ostry)
- odrobina pieprzu
- 4 kulki ziela angielskiego
- pół łyżeczki gałki muszkatołowej

Pół szklanki wody zagotowałam, wrzuciłam kostkę, kuleczki ziela angielskiego, następnie dodałam rozrzedzoną wodą śmietanę. Przyprawiłam, podgotowałam kilka minut jeszcze.

Mięsiwo ułożyłam w naczyniu żaroodpornym, zalałam sosem, starłam nań odrobinę żółtego sera. Zapiekałam przez ok. 20 min w temperaturze 180 stopni.

Ziemniaczki przyrządziłam tak: http://bit.ly/1e5xZRv

Na talerzu rozłożyłam liście rukoli, które następnie polałam oliwą z oliwek oraz pysznym octem balsamicznym, oprószywszy dodatkowo świeżo mieloną solą i równie świeżym pieprzem.
Wyłożyłam ziemniaczki, wyłożyłam mięsiwko, zjedliśmy ze smakiem, smacznego, dziękuję.



wtorek, 3 grudnia 2013

Pochyliwszy się nad pyszną sałatką, rozważać zaczęła...

Nie, nie jestem idealną blogerką – totalnie nieidealną, w sumie to i mnie blogerką nazwać nie można… Piszę rzadko, choć pisać to raczej w ogóle nie powinnam, zdjęcia kulawym aparatem robię i to jeszcze nieprofesjonalnie, tak nieblogiersko. Niedawno przeczytałam, że jednym z siedmiu błędów popełnianych przez blogerów kulinarnej maści są zdjęcia jedzenia z bliska.. U mnie tylko takie… Hm…
Ktoś tam jednak na tego mojego bloga zagląda, być może popatrzeć na rasowe zdjęcia, albo popłakać się ze śmiechu z iście dziennikarskich postów.
Może miłością wielką do pisania nie pałam, zdjęcia robić lubię ale gotowanie… Hm… Kucharzenie… Och… Tak, zamiłowaniem nazwać to mogę, pasją, rozrywką i przyjemnością. Gdy jestem przy garach, relaksuję się kompletnie. Ostatnio niestety stety, rzadko je tłukę, ponieważ muszę pielęgnować inne miłości, jednak, gdy przy nich ląduję, to błyskawiczną sałatkę w mig przygotowuję. I bez ściemy żadnej, tak już 3 dni z rzędu ją wcinam, przyrządzając sobie co wieczór do lampki ulubionego Monte (nie serek ;o)).
Sałatka, jak dla mnie rewelacja, mieszanka smaków, kolorów. Popatrzę na nią, robi się weselej, a gdy zasmakuje, to i niebo w gębie… Już przepis podaję, zapraszając tym samym do garów :D

Prosta sałatka z 3 składników:
- garść rukoli
- garść świeżego szpinaku
- 1 burak
- pół pomarańczy
- oliwa z oliwek
- ocet balsamiczny
- sól i pieprz

Cóż robimy? Jedyny „problem” to obranie buraka bez krwistych rąk później :o), pokrojenie go na plasterki oraz 10-ciominutowe pieczenie w 180 stopniach skropionego oliwą z oliwek, oprószonego odrobiną pieprzu oraz soli.
Gdy buraczek się opieka, na talerzu ląduje zieleninka oraz pomarańczka pokrojona w plasterki, nań buraczane chipsy, sól, pieprz do smaku, oliwa z oliwek i ocet balsamiczny. To wszystko, tak, to już, kilka składników, a taka smaku eksplozja :D
Smacznego!