Dzyń dzyń dzwonią dzwonki sań po uszach i po oczach
walą wszędzie, głównie w handlowych centrach świata, i żeby to od niedawna… Od
listopada już! Ledwo zdążyliśmy przeżyć jedne święto w zadumie, jeszcze nie
ochłonęliśmy z emocji mu towarzyszących, a tu każą nam myśleć o kolejnym.
Ja tak nie mogę, tak wcześnie, tak szybko, z jednego w
drugie christmas przeskakiwać. Nie popłynęłam z marketingowcami z handlowych
centrów, gdy zaczęli mnie do tego namawiać.
Bożonarodzeniowy klimat włączył mi się całkiem
niedawno, dopiero niecały tydzień temu. I wiecie, co go uruchomiło? No co? No lawina
świątecznych potraw na blogach kulinarnych. Nie prezenty żadne, żadne choinki
czy mikołaje z reniferkami, tylko… Jedzenie. Gdy widzę świąteczną potrawę, w
mojej głowie zaczynają się dziać niebywałe rzeczy – przenoszę się do chwil
wspólnego biesiadowania z najbliższymi przy świątecznym stole. Moja wyobraźnia
zaczyna kosztować potrawy goszczące na babcinych stołach, które zawsze, co
roku, smakują identycznie jak 2, 5, 15 lat temu, które będą czekać na nas w
niezmienionym składzie również teraz, niedługo. Uwielbiam święta Bożego
Narodzenia za to, że ciągle pozostają takie rodzinne i bardzo apetyczne :o)
Z jakimi smakami najbardziej kojarzą mi się święta?
Babciny sernik – mistrzostwo świata, kluseczki z makiem, zupa z suszonych
owoców, śledziki i karpiki. Kolejne dni świąt również uwielbiam, kiedy na stole
pojawiają się słynne „koklety mielone” ;o) tradycyjna warzywna sałatka, mega soczyste dewolaje czy… Chrzan,
pałaszowany z wędlinami.
I tak, pewnego dnia, będąc w Biedronie, krążąc
pomiędzy półkami w poszukiwaniu czegoś, co na obiad o 21:00 by się zjadło, ni
stąd ni zowąd mój umysł postanowił odpalić świąteczne wspomnienia i zasugerować,
że… Chrzanu smak bym mogła sobie przypomnieć ;0) Zgadza się, przypomnieć,
ponieważ chrzan smakowałam ostatnio przy wigilijnym stole rok temu.
Tak więc kupiłam ten chrzan w słoik zapakowany i
pojechałam do domu z koncepcją przygotowania sosu chrzanowego do jakiegokolwiek
mięsiwa, które znajdę w lodówce.
Indyk był, i rukola ukochana – stały element mej
lodówki ostatnio. I ziemniaczki się znalazły, które, równie ostatnio przyrządzam
na jeden jedyny tylko sposób (luv ya Marco!! <3 so much!). Tak więc, ze
składników takich, powstało raz dwa danie z namiastką świątecznych smaków i
aromatów.
Indyk w sosie chrzanowym, pieczonymi ziemniaczkami i
rukolą.
Mięsiwo
Filety oprószyłam solą i pieprzem, obsmażyłam po pół
minutki z każdej strony na rozgrzanej oliwie z oliwek.
Sos
- pół szklanki bulionu grzybowego ( 1 kostka - gotowca
użyłam)
- mała śmietana 18%
- ¾ małego słoiczka chrzanu (ostry)
- odrobina pieprzu
- 4 kulki ziela angielskiego
- pół łyżeczki gałki muszkatołowej
Pół szklanki wody zagotowałam, wrzuciłam kostkę, kuleczki
ziela angielskiego, następnie dodałam rozrzedzoną wodą śmietanę. Przyprawiłam,
podgotowałam kilka minut jeszcze.
Mięsiwo ułożyłam w naczyniu żaroodpornym, zalałam
sosem, starłam nań odrobinę żółtego sera. Zapiekałam przez ok. 20 min w
temperaturze 180 stopni.
Ziemniaczki przyrządziłam tak: http://bit.ly/1e5xZRv
Na talerzu rozłożyłam liście rukoli, które następnie
polałam oliwą z oliwek oraz pysznym octem balsamicznym, oprószywszy dodatkowo
świeżo mieloną solą i równie świeżym pieprzem.
Wyłożyłam ziemniaczki, wyłożyłam mięsiwko, zjedliśmy
ze smakiem, smacznego, dziękuję.